31 października 2023

Ilona II

Po 4 latach

Chciałam opisać wszystko od początku – choć nie wiem czy jest to możliwe, bo czasami trudno wszystko ubrać w słowa.

Jesteśmy małżeństwem 13 lat, oboje już po czterdziestce. Praktycznie od samego początku myśleliśmy o powiększeniu rodziny. Chciałam mieć dużą rodzinę.
W przeciągu 9 lat naszego małżeństwa straciliśmy siedmioro dzieci (choć myślę, że było jeszcze dwoje dzieci). Pierwsze dzieciątko straciliśmy rok po ślubie,
w 2011 roku w 9 tygodniu ciąży – szok, niedowierzanie, łzy. Dlaczego? Przecież tak tego dziecka pragnęliśmy!

Rok później okazało się, że znów jestem w ciąży. Nie cieszyliśmy się długo – tydzień  - poroniłam. Ponad miesiąc później okazało się, że jest drugie dziecko
w jajowodzie (lekarz nie zauważył dzieciątka), pęknięcie jajowodu, duży krwotok wewnętrzny, usunięcie jajowodu, podobno ledwo mnie odratowano.

Czwarte dzieciątko – Córeczka - urodziłam dla Nieba w 11 tygodniu ciąży. W 2013 r.  ją pochowaliśmy (płeć poznaliśmy 3,5 roku późnej). Zaproponowano nam procedurę In vitro, nie zgodziłam się, ze względu na moje przekonania. W 2014 roku trafiłam do kliniki leczenia niepłodności stosującą metodę naprotechnologii. Zaczęto szukać przyczyny strat, ale niespodziewanie byłam
w ciąży więc szukanie przyczyny nie miało wtedy sensu, trzeba było robić wszystko by utrzymać ciążę.  W Nowy Rok 2015 roku urodziłam dla Nieba kolejną Córeczkę 23 tygodniu ciąży, świat znowu się zawalił, serce znów pękło… Oddaliłam się od Boga, obwiniałam Go, bo przecież codziennie modliliśmy się, przyjmowaliśmy sakramenty, chodziliśmy do kościoła, On daje nam nadzieję a potem  ją odbiera. Nie raz pytałam Go gdzie był, dlaczego my, itd. Byłam dosłownie zmęczona życiem, moje serce biło, ale ja nie żyłam…  To co przeżywa osierocony rodzic wie każdy kto stracił dziecko. Dziewięć miesięcy później trafiłam przypadkiem na rekolekcje dla osieroconych rodziców organizowanych przez Wspólnotę rodziców po stracie dziecka w Gdańsku, z którą jestem związana do dziś.  Zaczęłam jeździć na rekolekcje i Msze święte organizowane przez Wspólnotę. Poznałam wspaniałych kapłanów, psychologów i osieroconych rodziców – tam czuję się u siebie, że jestem w domu.  Powoli małymi krokami zbliżałam się  do Pana Boga. W 2017 roku jedna z osieroconych mam którą poznałam na Facebooku, zaprosiła mnie do nowo powstałej grupy na FB „Róża Rodziców Pragnących Dzieci”,  którą założyła (do tej pory nie wiem jak to się stało, że się poznałyśmy), bym razem z inną osieroconą mamą (również poznaną na FB) poprowadziła grupę. Dołączyłam do Pierwszej Róży. Cały czas byłam pod opieką naprotechnologa, immunologa i genetyka. Nic nie znaleźli. Mamy cały segregator badań. Jedyne co się dowiedziałam, to to, że mam pcos, insulinooporność i mutację mthfr 1298. Od genetyka słyszeliśmy „znów trafiło na Państwa, przypadki was lubią”. Postanowiliśmy ostatni raz spróbować.
Dostaliśmy zielone światło w 2018 r. (w między czasie moja naprotechnolog zmieniła miejsce pracy).

Gdy  już straciliśmy nadzieję, okazało się że jestem w ciąży, poroniłam w 11 tygodniu. To był chłopiec.  Oboje stwierdziliśmy, że już nigdy nie będziemy się strać o dziecko, odeszłam z grupy „Róża rodziców pragnących dzieci”, musiałam sobie wszystko poukładać. Pojechałam na kolejne rekolekcje. Oddałam tam wszystko Panu Bogu i Najświętszej Panience. Pamiętam jak na rekolekcjach usłyszałam podczas jednej z konferencji by oddać klucz do swojego serca Jezusowi. Oddałam.  Wróciłam do domu a Pan Bóg zaczął działać. Pojawił się spokój w sercu jakiego dotąd nie miałam. Znów dołączyłam do grupy Róż. Poprowadziłam Różę za rodziców pragnących dziecka. Zmieniłam ginekologa.

W 2019 odnalazłam moją dawną lekarz naprotechnolog, umówiłam się  na wizytę,
by powiedziała mi jakie leki, suplementy muszę dalej brać mimo iż nie będziemy się już nigdy strać o dziecko. Dwa dni przed wizytą okazało się, że znów jesteśmy w ciąży. Szok. Nie wiedziałam co będzie, ale prosiłam Boga, jeżeli okaże się że
i to dzieciątko urodzę dla Nieba, aby pozwolił na 1 z 3 rzeczy: pożegnać się
z dzieckiem, poznać płeć, pochować dziecko. Szybko leki, mimo iż każda moja ciąża jest wysokiego ryzyka tym razem nie poszłam na zwolnienie. Miesiąc później okazało się, że serduszko nie bije. Chodziłam dalej do pracy i czekałam na poronienie, w pracy nikt nic nie wiedział. Poroniłam w domu po 16 dniach. Pierwszy raz trzymałam na rękach własne dziecko (mój mąż drugi raz).  Mogłam się tak naprawdę pożegnać z własnym dzieckiem. Boże kochany jakie to ważne… Pan Bóg pozwolił na wszystkie trzy rzeczy…to także była córeczka.
Straciliśmy siódme dziecko. Już nie pytałam dlaczego, dziękowałam że mogłam wziąć córeczkę na ręce.  Poduszka była mokra od łez, serce pękło na bilion kawałków ale był spokój. Zrozumiałam, że nie straciliśmy dzieci na zawsze, że Pan Bóg ich nie zabrał tylko przyjął do siebie, że czekają na nas, że jeszcze chwilka i je przytulimy. Choć dla świata byliśmy bezdzietnym małżeństwem, byliśmy rodzicami siódemki dzieci. Postanowiliśmy z mężem, że będziemy szczęśliwi na ile to się da w naszej sytuacji. Pół roku po ostatniej stracie poszłam po 10 latach na pieszą pielgrzymkę do Królowej naszego morza, do Matki Bożej Swarzewskiej. Niosłam różne intencje ale nie o dzieciątko dla nas. Tam usłyszałam od nieznajomego księdza, że Pan Bóg da nam dziecko. Zdziwiłam się, ale szybko zapomniałam o tym, bo przecież już w ogóle o tym nie myśleliśmy.

W grudniu wzięliśmy z mężem udział w wydarzeniu organizowanym przez Teobankologię na FB  „Nazaret moim domem” od 25.12.2020 r do 02.02.2021 r. Codziennie klękaliśmy do modlitwy oddając nasze małżeństwo pod opiekę Najświętszej Panienki. 14 lutego tego roku coś mnie tknęło i zrobiłam test ciążowy. Dwie kreski! Na zmianę śmialiśmy się i płakaliśmy. Postanowiłam chodzić do pracy jak długo się da. Dwa dni później byłam już u moich lekarzy – naprotechnolog i ginekolog. Potwierdzono ciążę - 5 tydzień. Wyszłam z torbą pełną leków i nakazem oszczędnego trybu życia. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego zaangażowania, zaopiekowania się pacjentem jak przez tych lekarzy. Lekarzy z powołania.  Nie wiedzieliśmy co będzie ale powtarzałam – Bądź wola Twoja, niech będzie jak Ty chcesz,  jeżeli chcesz Panie uczyń ten cud. Oddałam nasze dziecko pod opiekę św. Józefa. Zaczęłam odmawiać 30-dniową modlitwę do św. Józefa, Jemu oddając nasze małżeństwo i dziecko pod sercem. Rodzina, osoby ze Wspólnoty osieroconych rodziców, z grupy Róż, z pracy a także mnóstwo innych osób o których istnieniu nawet nie wiem, zaczęło modlić się za nasze dziecko.

Pewnego dnia przyjechali do nas ksiądz ze Wspólnoty Rodziców po Starcie Dziecka, wraz z jedną z osieroconych mam, przywieźli figurkę Matki Bożej Brzemiennej z Matemblewa i zapewnili o modlitwie.

Szybko poszłam na L4. Praktycznie całą ciążę przeleżałam, pierwszy trymestr tak zwanym „plackiem”, w 7 tygodniu ciąży okazało się, że jest bardzo duży krwiak. Kilka razy trafiłam na SOR z bardzo dużym krwawieniem, za każdym razem
w szpitalu modliłam się do św. Józefa i zawsze zanim zawołali mnie do gabinetu przychodził spokój. Mocno krwawiłam ale dzieciątko mocno trzymało się życia. W maju i w czerwcu pozwolono mi na 20 minutowy codzienny spacer. Pod koniec czerwca, trafiłam znów na SOR - niewydolność szyjki, była końcówka 23 tygodnia.
Tydzień na patologii, założono mi szew...i znów leżałam, i tak do końca ciąży.
Od 30 tygodnia szyjka mocno się skróciła, pomimo leżenia i szwu. W 35 tygodniu ciąży na cotygodniowej wizycie u ginekologa dostałam skierowanie na patologię, podejrzenie hipotrofii, dziecko przestało rosnąć… Położne na patologii ciąży widząc, że wróciłam z tak wysoką ciąża, cieszyły się razem ze mną i pocieszały
że wszystko będzie dobrze. W trzeciej dobie pobytu w szpitalu odeszły mi wody.

Urodziłam kilka godzin później, musiano wykonać pilne cesarskie cięcie. Córeczka trafiła do inkubatora. Hipotrofia nie potwierdziła się. Gdy usłyszałam jej płacz płakałam wraz z nią. Córce daliśmy na imię Dorota – dar od Boga. Spędziła tydzień w inkubatorze, potem przewieziono ją do UCK w Gdańsku, miały być wykonane rutynowe badania.  Okazało się, że jest początek zamartwicy jelit. Antybiotyk. Czuwałam całą noc przy jej łóżku, modląc się do św. Józefa i Matki Bożej Matemblewskiej
i rozsyłając prośbę o modlitwę. Następnego dnia kolejne USG. Gdy wracałam z dzieckiem na salę, spotkałam naszego lekarza prowadzącego. Do tej pory pamiętam jego słowa „właśnie dostałem telefon, słyszała Pani?. Jelita czyste! Nie wiem co się stało, to chyba cud, nic nie ma”.
Po zamartwicy niebyło śladu.

Obecnie Dorotka ma 2 latka. Mimo małych problemów, rozwija się prawidłowo. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że ją mamy. Od momentu gdy uśmiecha się świadomie, uśmiech ten nie znika z jej twarzyczki, jest małą śmieszką. W tej ciąży było kilka małych-wielkich cudów. Przekonałam się, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Święty Józefie dziękuję Ci, że wziąłeś pod swój płaszcz nasze dziecko. Proszę, opiekuj się naszą córką i bądź jej patronem. Najświętsza Panienko - Mamo - dziękuję.

Boże dziękuję, że dałeś nam ten cud, ten dar. Boże dziękuję za cudownych lekarzy, których postawiłeś na mojej drodze. Panie Boże lubisz zaskakiwać, bo przecież już nie prosiliśmy o tę łaskę.  W dniu w którym Dorotka przyszła na świat, w Kościele czytano psalm 126. Rozpłakałam się...

Nigdy nie odwdzięczę się ludziom, którzy się za nas modlili, większości z nich nigdy nie poznam, ale do końca życia będę im wdzięczna. Moc modlitwy czułam przez cały czas. Przez cały okres ciąży znajomi i nieznajomi zapewniali
o modlitwie. Dostawałam mnóstwo smsów i telefonów.

Zawsze marzyłam o duże rodzinie i ją mam. Jesteśmy rodzicami 8 dzieci -Kacperek, Staś, Dobrusia, Dominika, Lidka, Adaś
i Tosia. Na zawsze pozostaną
w naszych sercach, bardzo za nimi tęsknimy. Teraz gdy jest Dorotka widzę tak naprawdę ile nas ominęło, nie raz trzymając Dorotkę w ramionach po policzkach płyną łzy, boleć nigdy nie przestanie, ale wiem że są pod opieką najlepszej z Mam, i czekają tak samo jak my na spotkanie, a wtedy nie wypuszczę już ich z ramion.

Kiedyś gdy przyjdzie czas opowiem Dorotce o jej rodzeństwie, o jej prywatnych Orędownikach w Niebie. Serce rozdarte miedzy Tu i Tam, bo przecież miłość nie liczy czasu ani miejsca. Nasza siódemka dzieci w Domu Ojca, nasza trójka
w drodze do Niego.

Zawsze już będę powtarzać: Mam plan nie mieć planu, plan ma Pan, nie przeszkadzam Panu.  Dziękuje Ci Boże!!!

„Dla Boga bowiem nie ma rzeczy niemożliwych” św. Łk 1,37

Ilona
31.10.2023 r.

 

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
33 0.050177097320557