Po latach...
Bardzo trudno napisać świadectwo po latach milczenia. Jednak wciąż brzmi mi w uszach i w sercu pytanie o wiele młodszej mamy, którą spotkałam na rekolekcjach Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka. Pragnęła usłyszeć, jak jest po latach, czy można po jakimś czasie żyć normalnie. Można? Czy jest wybór? Z rozdartym sercem po śmierci dzieci ze ogromnym zdziwieniem patrzę na życie biegnące obok. Dlaczego słońce świeci? Dokąd idą ludzie? Dlaczego nikt nie płacze? Moje dzieci zmarły i nikogo to nie obchodzi? Czy ktoś ze mną porozmawia?
W 1975 roku urodziłam dwóch synów w siódmym miesiącu ciąży. Piotruś zmarł zaraz po przyjściu na świat, a Pawełek nie przeżył trzeciej doby. Suche, bezosobowe słowa lekarzy, leżenie na wspólnej sali ze szczęśliwymi matkami, pytanie z sąsiedniej sali, czemu nie karmię swojego dziecka – nawet po latach rodzi się bunt, czemu tak nielitościwie odnoszą się ludzie do siebie. Tak bardzo pragnę, aby przyszłe matki były traktowane z szacunkiem i słyszały życzliwe słowa od lekarzy, pielęgniarek. Niestety, wciąż daleko do tego.
Wychodzę ze szpitala w tym samym czasie, co inne kobiety ze swoimi dziećmi. Czekają na nie z radością nierzadko całe rodziny. Pogłębia to mój szok, poruszam się jak automat, przeciskamy się z mężem przez tłum. W domu pustka. Nie ma pogrzebu, bo nie oddano nam dzieci. Na początku razem z mężem przeżywamy żałobę, a później już nie – mężczyzna inaczej uzewnętrznia swoje uczucia. Pragnę rozmów, słów pociechy, ale nie takich, że jestem młoda, że jeszcze będzie dobrze. Nie jestem w stanie mówić wszystkim o opiniach lekarzy, że następnej ciąży nie przeżyję ze względu na chore serce. Przyjeżdża moja Mama, aby być ze mną. Ale jest inaczej, to ja jestem przy niej, bo zachorowała: udar mózgu, po dziewięciu dniach zawał serca, który powoduje śmierć. Grób mojej Mamy staje się symbolicznie również grobem moich dzieci.
Ból jest tak ogromny, tak nie do zniesienia, że zamykam się w sobie, odwracam się od Boga. Boję się, że jak usłyszę: „Bóg dał, Bóg wziął, błogosławione jest Imię Pańskie”, rozpadnę się na kawałki i pogrążę się w rozpaczy. I już się nie pozbieram.
Nie rozumiem tych słów, nie chcę rozumieć, pragnę słyszeć słowa o miłości, o nadziei. Nie mam wokół siebie kogoś, kto by mi pomógł. Ja nie mam sił szukać. Ale Pan Bóg jest miłosierny. Pomimo sprzeciwu kardiologów, po 5 latach szczęśliwie przychodzi na świat syn. Tyle tylko, że przestaję pracować zawodowo, bo pogłębia się wada serca.
Mój synek rośnie, a ja coraz częściej rozglądam się wokoło, aby szukać wśród starszych dzieci, jacy piękni są moi bliźniacy. Wciąż boli, że są tak daleko, że mogę tylko sobie ich wyobrazić. Szczególne dni w moim życiu, to rocznice urodzin i śmierci. Lata mijają, a ja jestem sama ze swoją tęsknotą i smutkiem.
O Mszy świętej z okazji Dnia Dziecka Utraconego dowiaduję się z prasy katolickiej - jest rok 2008. Ale to nie ja dołączam do Wspólnoty, tylko Wspólnota Rodziców po Stracie Dziecka przychodzi do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Żabiankę, tu, gdzie są błogosławione dzieci Hiacynta i Franciszek.
I już nie jestem sama – po prawie 34 latach. Zaczynam słuchać, potrafię już powiedzieć o swoich dzieciach. Na Mszach świętych znajduję miłosierdzie, spokój, ukojenie. W rozmowach lub w milczeniu z innymi rodzicami czuję wzajemne zrozumienie. Rozmowy z księżmi i z psychologiem pozwalają na uporządkowanie myśli, uczuć, podpowiadają rozwiązanie problemów.
Na jednym ze spotkań słyszę świadectwo o śmierci dziecka przy porodzie przed wielu laty – tak jak zdarzyło się w moim życiu. Też nie było pogrzebu. Słyszę te same pytania, które wciąż sobie zadaję, słyszę te same wątpliwości, które odczuwam. A w ślad za pytaniem „dlaczego?”, na które nie ma odpowiedzi, pojawia się poczucie winy. Irracjonalne? Czas stanął w miejscu.
I chociaż boli, z trudem powstrzymuję łzy, mam ściśnięte gardło, wiem, że jestem tam, gdzie powinnam być. To tak, jakby nareszcie dopłynęła do portu. Jestem wśród osób, które ciężko doświadczone pragną obecności Boga i przez drugiego człowieka znajdują wiarę, nadzieję i miłość. Przez te wszystkie lata dojrzewa moja wiara. Mam nieodparte uczucie, że Bóg mnie szuka. Przecież jest inaczej, bo Bóg cały czas jest przy mnie – wystarczy, abym otworzyła serce i ujrzała Miłość. Wierzę, że gdy stąd odejdę, spotkam mojego męża czekającego na mnie wraz z Piotrem i Pawłem. A imiona naszych dzieci widnieją teraz na kamieniu na grobie mojego męża.
Jestem wdzięczna Ani, Dorotce i Justynce, że nie zamknęły swoich tragicznych przeżyć we własnym gronie, tylko ogarnęły miłością inne osoby przeżywające żałobę po śmierci dzieci. Obecność na Mszach świętych oraz na spotkaniach pokazuje, jak bardzo potrzebna jest Wspólnota Rodziców po Stracie Dziecka. Najważniejsze jest bycie razem - w milczeniu czy zasłuchaniu, z tęsknotą czy pokojem w sercu, z uśmiechem czy łzami.