23 września 2019

Konrad

Walec

Moja Żona zgłosiła nas na rekolekcje w Straszynie. Mnie od początku niezbyt przypadł ten pomysł do gustu. Myślałem sobie, ja sobie wszystko już poukładałem. Józio został godnie pochowany, mam dwoje starszych dzieci, które wymagają mojej uwagi i mnóstwo innych obowiązków. Po co ciągle rozdrapywać rany. Trzeba żyć. Tak myślałem ja ojciec mojego syna, którego nie było mi dane zobaczyć ani nawet dotknąć. Byłem egoistą. Kocham moją żonę (choć zdaję sobie sprawę jakim trudnym człowiekiem jestem) i dlatego stwierdziłem, że pojadę tam dla niej. Na dzień przed wyjazdem rozchorowały się nasze dzieci. W sumie nic poważnego, ale perspektywa kłopotów, jakie mogłyby sprawić ich choroby dziadkom, kazały jeszcze raz przemyśleć wyjazd. Znów pomyślałem – kurcze dzieciaki chore, ja po trudnej nocy w pracy a tu trzeba jechać ponad 300 km. Delikatnie mówiąc byłem zły. Nie mówiłem o tym Dominice, ale Ona świetnie czuła co myślę. Postanowiłem wspiąć się na wyżyny i mimo wszystko jechać, oddając to Bogu. Przyrzekłem sobie, że będę delikatny dla Niej. Piątek wieczór i pierwsze zaskoczenie. Rozmowy z ludźmi, którzy mimo swych tragedii promieniowali głęboką wiarą. W sobotę od rana czułem jakiś wewnętrzny niepokój. Nie potrafiłem tego opisać, ale coś było nie tak. Po południu spowiedź. Dominika pyta - idziesz? Nie chciałem, bo w sumie tydzień wcześniej byłem u spowiedzi, ale ostatecznie się zdecydowałem. W tym czasie czułem się już, jakbym dostał obuchem w łeb. Łzy same cisnęły mi się do oczu, gardło ściśnięte. Co jest grane myślałem. Czterdzieści lat na karku, a snuję się po domu, próbując ukryć łzy dorosłego faceta. Na spowiedzi pierwszy raz w życiu tak mocno dotknęły mnie słowa „Idź Pan odpuszcza Twoje grzechy”. O kurcze myślę sobie jak to, tylko tyle? Idź Pan odpuszcza twoje grzechy? Mocne. Potem msza święta. Siedziałem na końcu, smarcząc jak gówniarz, nie mogąc poskromić zdenerwowania. Prosiłem w duchu, żeby Pan ukoił mój niewytłumaczalny lęk. W czasie Przeistoczenia wiedziałem, że Pan Jezus tu jest. Pierwszy raz w życiu wiedziałem. Byłem pewny. Mało wiedziałem, że jest z nim tu Józio. Trząsłem się jak galareta, wierząc że nikt tego nie dostrzeże. Adoracja Najświętszego Sakramentu. Wiedziałem, że Pan i całe niebo jest tu z nami i nagle jakieś „olśnienie”. Myślisz, że jesteś tu dla Józia? On jest już u Pana i jest szczęśliwy, to o ciebie tu chodzi o twoją duszę. I wtedy mnie rozwaliło. Chciałem beczeć jak dziecko, choć wiedziałem, że powinienem to ukryć. Zrobiło mi się żal. Było mi smutno, wiedząc jakie mam niegodziwości na sumieniu a tu nagle świadomość, że Pan sam zapłacił za moją duszę. Mocne. O kurcze chyba rozjechał mnie walec. Myślałem, że się zaraz rozlecę. Wróciłem do pokoju cały się trząsłem. Mówiłem o tym czego doświadczyłem Dominice. Dominika poszła z innymi na herbatę. Wróciłem do pustej już kaplicy. Nic nie rozumiałem. Miałem mętlik w głowie. Co się stało? Prosiłem w duchu o pokój i mówię Panie ty się tym zajmij. Wróciłem do pokoju i poszedłem spać. Rano obudziłem się spokojny. Czułem radość i jakiś rodzaj ulgi, lekkości. Zbliżał się czas odjazdu Dominika zaproponowała jednej z uczestniczek, że możemy ją zabrać. Ela przyjechała pociągiem, a jak się okazało mieszkamy w sumie niedaleko. Ela chwile się wahała, ale ostatecznie wyruszyliśmy razem. Rozmawialiśmy o tym czym się zajmujemy, o naszych rodzinach. Nagle Ela wspomniała o wypadku swojej córki, którą straciła. Okazało się, że byłem przy tym wypadku. (Wykonuję zawód strażaka). Doskonale to pamiętam bo wywarł na mnie ogromne wrażenie. Młoda, piękna kobieta, która wyglądała jakby chwilę temu zasnęła. Nie miała żadnych zewnętrznych obrażeń jakie mają ofiary tak dramatycznych wypadków drogowych. Mam taki zwyczaj, że jeżeli jestem świadkiem w mojej pracy śmierci ludzi, to na chwilę, w myślach powierzam ich Panu, Matce Boskiej. Proszę wierząc, żeby byli tam przy nich. Myślę sobie, że jeżeli ktoś umiera z dala od domu, od bliskich, na drodze, czasem w błocie w tak niegodnych warunkach w otoczeniu obcych, to przynajmniej o tyle mogę prosić. Prosić Jezusa, żeby był przy tych umierających, żeby napełnił ich pokojem. Opowiedziałem o tym Eli. Ciary przeszły mi po plecach. Ona, widziałem, też to przeżyła. Nie wiem czemu służyło to nasze spotkanie. Chciałbym kiedyś to zrozumieć. Dla mnie te „niechciane” rekolekcje były bardzo mocne.

 

Dziękuję Wam Organizatorzy za tak wspaniałą pracę, jaką wykonujecie. Dziękuję Panu Bogu, że mogłem uczestniczyć w tych rekolekcjach. Mimo, że mam mnóstwo pytań, które pozostają bez odpowiedzi wiem, że mamy oparcie w Panu a on działa jak chce i kiedy chce.

 

Konrad

Straszyn 2019

Świadectwa
(wszystkie treści są własnością Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka, kopiowanie i udostępnianie bez zgody zabronione)

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
33 0.050693988800049