2 października 2013

o. Marcin

Empatia i milczenie

Zastanawiało mnie zawsze, że Jezus w czasie spotkań z ludźmi nie tłumaczy wszystkiego, nie zaspokaja naszej ciekawości, nie odpowiada na pytanie „dlaczego?”. Nie jestem teologiem teoretykiem, który za wszelką cenę chce wszystko wyjaśnić do końca. Jestem prawdziwym duszpasterzem z ludzkim sercem, w którym jest miłość do każdego człowieka. Przychodzi i jest, okazuje miłosierdzie i daje wsparcie, pociesza i ociera łzy, przytula i przebacza grzechy. Po prostu zawsze jest przy człowieku, także w cierpieniu, w samotności i w śmierci. Niejednokrotnie spotkałem się z bolesnymi wyrzutami ze strony wiernych, że ksiądz w szpitalu wpada na salę jak wicher, udzielając w pośpiechu sakramentów, czy to namaszczenia olejem chorych, czy Komunii św., nie mając chwili na zwykłe ludzkie towarzyszenie, rozmowę, wysłuchanie. Podobnie może być z kolędą, spowiedzią, kancelarią parafialną. To trochę tak, jakby ksiądz był tylko „nosicielem”, takim kurierem-dostawcą. Tak sobie myślę, że skoro Jezus był bardzo ludzki i był cały z cierpiącymi i potrzebującymi, to ja, ksiądz, też powinienem być bardziej ludzki. Jezus chce przychodzić przeze mnie, ale może przede wszystkim – we mnie, z moją ludzką empatią, słuchaniem, milczeniem, płaczem, współczuciem i współcierpieniem, bo chyba właśnie o to chodzi, żeby każdy, kto się spotka z księdzem, spotkał i doświadczył Jego obecności, a nie tylko miał kontakt z bezosobowym funkcjonariuszem kultu. Trudno być dobrym duszpasterzem według serca Jezusowego, bo najpierw trzeba stać się człowiekiem i to w dodatku ludzkim, który kocha i ma otwarte serce. Ma czas. Gdy zacząłem spotykać się z osobami, które doświadczyły śmierci swojego dziecka, a także odpisywać na listy na forum dla rodziców po stracie dziecka, czułem na początku, że zderzam się z innym światem. Próbowałem wyjść z poprawną teologią, prostując niewłaściwe myślenie o Bogu, udzielając katechizmowych odpowiedzi. Było to dla mnie bardzo trudne, czułem się osaczony i bardzo samotny po tej stronie barykady. Miałem poczucie, że bronię i tłumaczę Boga, starając się Go ochronić przed przepełnionymi bólem zarzutami. Ciągle te same pytania i te same moje odpowiedzi. Jezus mówił do ludu inaczej niż uczeni w Piśmie, znawcy Prawa i faryzeusze. Faryzeusz znaczy dosłownie „oddzielony”. Tak się czułem. Wydawało mi się czasami, że wiem lepiej, że wszystko da się wytłumaczyć. Teraz już nie mam tej pewności. To, co mogę zrobić, to być, pomodlić się, poświęcić czas, wysłuchać, pomilczeć, towarzyszyć w bólu i nie bać się pytań, na które nie znam odpowiedzi. Dobrze jest być razem po tej samej stronie, kierując z wiarą modlitwę do Boga, abyśmy wytrwali do końca, z nadzieją, że Jego obietnica już niedługo się spełni. Może to taki męski sposób działania, że trzeba być tym mocniejszym, niewzruszonym i wszystkowiedzącym? Wiem, że podobne rozterki przeżywają ojcowie zmarłych dzieci, ale Jezus też był mężczyzną. Płakał nad grobem Łazarza, z przerażenia pocił się krwawym potem w Ogrójcu, a z krzyża wołał: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?”. Był taki ludzki, nie bał się słabości i bezradności. Jako ksiądz chcę być jak Jezus, być z Jezusem, uobecniać Jego dobre, współczujące serce w moim własnym sercu. Takim duszpasterzem pragnę być. Uczę się dzięki tym, którzy tę prostą, ludzką miłość ze mnie wydobywają, spod maski uczonego w Piśmie.

ojciec Marcin

Świadectwa
(wszystkie treści są własnością Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka, kopiowanie i udostępnianie bez zgody zabronione)

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
34 0.053241014480591