W maju tego roku byłam po raz pierwszy na rekolekcjach dla osieroconych rodziców w Gdyni.
Nie potrafię odpowiedzieć na zadawane sobie pytanie, co one mi dały, ale gdy jeszcze trwały czułam, że to dla mnie dobre miejsce i dobrze spędzony czas. Doznałam jakiejś ulgi i choćby ona miała trwać krótko, to warto było. Wróciłam do domu, w którym brakuje mojej córki i nic już nie będzie takie jak kiedyś. Nadal jest mi bardzo ciężko, ale coś dobrego dla niej i dla samej siebie zrobiłam, żeby móc udźwignąć to nieszczęście, które nas spotkało. Potrzebowałam ciszy i tam ją znalazłam. Potrzebowałam zrozumienia i wysłuchania. I tam je uzyskałam. Potrzebowałam zobaczenia, że nie jestem osamotniona w swym zranieniu i tam to zobaczyłam. Miałam czas, żeby modlić się za Anię i inne dzieci, które zmarły zostawiając po sobie pustkę i tęsknotę. Spotkałam dobrych ludzi, którzy chcą sobie wzajemnie pomoc w przeżywaniu cierpienia, chyba największego, jakie może być dane komuś, kto jest rodzicem. Spotkałam wspaniałych księży, którzy potrafią pochylić się nad ludzkim dramatem, bez oceniania i pouczania, ale z ogromną empatią i chęcią wsparcia. Chciałam podziękować wszystkim za serdeczność i otwartość, za możliwość dzielenia się z innymi bolesnym doświadczeniem oraz miłością do swoich dzieci. Mówimy tym samym językiem, wystarczy słowo, gest i wiemy, o co chodzi. Paradoksalnie ta wspólnota poranionych rodziców nie pogłębiła mego smutku i rozpaczy, lecz zaopiekowała się mną, abym spróbowała złapać oddech na kolejny dzień mojego zmienionego nieodwracalnie życia.
Z wdzięcznością dla wszystkich