22 grudnia 2016

Grzegorz

"Palec Boży"

Długo trwało zanim zebrałem myśli by przelać na papier swoje przeżycia i uczucia po stracie synka Alana. Myśli były nieskładne i chaotyczne, aż do rekolekcji w Straszynie. Po nich wszystko stało się łatwiejszy do ubrania w słowa, a w każdym aspekcie życia widzę Bożą ingerencję, na co wcześniej nie zwracałem aż takiej uwagi. 

     Do wspólnoty i na rekolekcję trafiłem nie przypadkowo - teraz to wiem po prostu palec Boży i interwencja u Stwórcy mojego synka. Wszystko zaczęło się od snu, w którym przyszedł do mnie synek, ale nie jakim go widziałem ostatni raz, gdy go chrzciłem z wszystkimi wadami, z którymi się urodził lecz w pełni zdrowy szczęśliwy i radosny bobas, który znikł w rozbłysku światła i zobaczyłem siebie jako księdza odprawiającego msze w różnych jej momentach. Był to o tyle dziwny sen, że nie zrodził niepokoju w moim sercu, pomimo powrotu ze zdwojoną siłą wszystkich bolesnych wspomnień sprzed 3 i pół roku poczułem bardzo silną potrzebę znalezienia znaczenia tego snu ( nigdy nie przypisywałem i nie szukałem znaczenia swoich snów ). Tak trafiłem na stronę wspólnoty z Żabianki. Pierwsze rozmowy telefoniczne z Anią ( za które serdecznie dziękuję ), pytania na które chciałem poznać odpowiedź i coraz większy spokój serca, że rekolekcje w Straszynie to to, co Bóg mi proponuje by umocnić mnie w wierze, ufności i miłości wobec niego.
      Po tym śnie bolesne wspomnienia wróciły jak bumerang. Rok po narodzinach córeczki kolejne błogosławieństwo, nasza rodzina się powiększy o kolejnego członka rodziny. Pierwsze badania nie wskazywały na nic niepokojącego były wręcz wzorcowe. Aby utrzymać rodzinę musiałem wyjechać za pracą zostawiając rodzinę samą . Pierwszy telefon podczas rozłąki w drugim miesiącu ciąży i pierwszy cios stwierdzono toksoplazmozę. Pierwsze niepokoje, poszukiwania podpowiedzi na temat choroby i modlitwa by nasze maleństwo urodziło się zdrowe. Długie rozmowy każdego dnia,wspieranie partnerki, staranie się rozwiać wszelkie wątpliwości, że mimo choroby przy właściwym leczeniu dzidzia urodzi się zdrowa. Kolejne miesiące przynosiły kolejne ciosy od życia. Podczas badań wychodzą kolejne choroby u synka, to boli coraz bardziej (lekarze nazywają chorobę Alana Zespołem Wad Wrodzonych). Coraz częściej pytam się Boga w modlitwie czemu tak bardzo nas doświadcza i modlitwa, dużo modlitwy i nadziei by synek przeżył. Każdy dzień kończy się tak samo długie rozmowy i uspokajanie partnerki, że synek będzie żył, że damy radę zaopiekować się nim, że wszystko będzie dobrze. Po rozmowach następowały samotne przepłakane noce i krzyk dlaczego Bóg nas opuścił w takiej chwili.
 9 miesiąc dostaje telefon ze szpitala, mama Alana w nocy trafiła na odział patologii ciąży z mocnymi bólami, całodobowe badanie KTG przynosi kolejny cios wcześniej nie wykrytą wadę serca u naszego Alanka. Rzucam wypowiedzenie i wracam by być przy nich. 3 dni nie przespane na szpitalnym korytarzu i w szpitalnej kaplicy, proszę Boga by mi Ich w swej łaskawości nie odbierał. Trzeciego dnia decyzja lekarzy, muszą przeprowadzić cesarskie cięcie bo wada Synka jest poważna i zaraz po narodzinach synka trzeba go operować. Południe 28 maja 2013 jak na szpilkach zapłakany modlę się przed salą operacyjną za lekarzy by wszystko się powiodło. I 4-minuty, w których jest pustka czuje się zupełnie sam opuszczony nawet przez Boga. Aparatura zamiera na te 4-minuty, lekarze walczą by pobudzić serca naszego ukochanego synka i jego mamy do bicia. Udaje się, nasz Kochany Alanek zostaje zabrany do innego szpitala, gdzie już czeka zespół lekarzy do operacji. Po krótkiej rozmowie z jego mamą jadę za nim. Na miejscu lekarze i pielęgniarki informują mnie o powadze stanu synka. że decydujące będzie 48 godzin z 7 dni, że w tym czasie 90% dzieci w stanie mojego ukochanego synka odchodzi. Młoda pani doktor wspiera mnie, mówi, że modli się za nas i za Alanka. Proponuje bym ochrzcił synka, bo później będzie ciężko ze względu na ilość aparatury, która pomorze mu przeżyć ciężkie doby po operacjach. Nawet jej nie dziękuję tylko idę do mojego maleństwa, przy inkubatorze już czeka woda święcona, jakby sami przeczuwali najgorsze. Nie mogę opanować łez, słowa więzną w gardle, gdy chrzczę mojego aniołka.
  Po trzech dniach oboje z mamą Alana powrót do domu do córki, której nie widziałem 8 miesięcy. Po mimo uczucia braku obecności Boga w moim życiu modle się codziennie by synek był silny i przetrwał ciężkie dni dla niego i dla nas. Aż przychodzi śmierć 4 czerwca 2013. Nasz Aniołek odchodzi a wraz z nim umiera cząstka mnie. Wewnętrznie wielki ból i pustka, na zewnątrz każdy oczekuje mojej siły. Wspieram mamę Alanka, bawię się z córką i uciekam w pracę często ponad własne siły by nie czuć bólu duchowego i pustki, której nikt już nie wypełni. Przez pół roku codziennie jestem na mszy świętej i na cmentarzu u Alanka. Ale kościół staje się dla mnie pusty, jakbym był w nim tylko ja bez Boga, szukam go na każdym kroku, lecz msze stają się bez wyrazu potokami nic nieznaczących potoków regułek i gestów powielanych za każdym razem. Nasza rodzina również przeżywa kryzys coraz głębszy. Córka już nie tak chętnie chce się ze mną bawić, rozmowy z partnerką coraz częściej przyjmują formę monologów, coraz częściej przepełnionych żalem, pretensjami podszytych zazdrością i zaborczością mamy Alanka. Dochodzi coraz częściej do kłótni między nami. Moje poszukiwanie Boga i odpowiedzi na pytanie "Dlaczego?" partnerka coraz częściej odbiera jako moje zdrady i ucieczki do innej kobiety. Apogeum frustracji u nas obojga przychodzi na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia, gdy dochodzi po zakupach do kłótni, podczas której każde każe się drugiemu wynosić drugiemu z jego życia. Pierwsze święta bez synka, pierwsze święta bez rodziny, o którą walczyłem każdego dnia przez 3 lata do chwili rozstania. Święta spędzone każde osobno, na zaproszenie swojej mamy spędziłem je w domu rodzinnym. Pierwsze po pogrzebie Alanka słowa słowa otuchy, że mam małego-wielkiego orędownika w niebie. Pierwsza msza w rodzinnej parafii-Pasterka, mimo wielkiej pustki w swoim życiu i sercu znowu poczułem, że Bóg jest ze mną i w sposób szczególny właśnie mi błogosławi z betlejemskiej stajenki. Przestałem go szukać, bo poczułem, że on jest przy mnie w każdym momencie życia, gdy upadam i gdy wstaje silniejszy z upadku. 
     Trzy dni rekolekcyjne jak trzy lata mojego życia, dostałem czas, którego mi przez przeszło trzy lata brakowało na godne pożegnanie mojego Synka Alana i pełne ofiarowanie Go Bogu. I jak po śnie z moim Alankiem towarzyszy mi cały czas piosenka oazowa " O to są baranki młode" tak po rekolekcjach czuję się jakbym przyszedł do zdroju i napełnił się światłością. Nie wiem co przyniesie mi życie, ale pragnę nieść ulgę w cierpieniu innym rodzicom po stracie z mojej miejscowości. Pragnę podobny czas na pożegnanie swoich dzieci ofiarować innym rodzicom. Zawiązująca się wspólnota jest po pierwszej mszy i nabożeństwie za nas i nasze dzieci. 
       Dziś choć jestem sam a rodzina jaką chciałem założyć się rozpadła, a kontakt z córką mam ograniczony nie jestem osamotniony. W swoim życiu czuję obecność Chrystusa i mojego synka. Oni nade mną czuwają, gdy przyjaciele z lat młodzieńczych się odwrócili ode mnie po stracie synka, Oni są przy mnie i stawiają na mej drodze wartościowych ludzi, na których wcześniej pewnie bym nie zwrócił uwagi.
 Grzegorz 

Świadectwa
(wszystkie treści są własnością Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka, kopiowanie i udostępnianie bez zgody zabronione)

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
34 0.019201993942261